Wednesday, May 10, 2006

Przygoda z PUP

WSTĘP

Historia ta miała kilka początków. Jeden legalistyczny, duński; jeden konsumencki, rumuński i jeden pracowniczy, nasz rodzimy, polski. Chronologicznie musimy jednak zacząć od Skandynawii…

Jakiś czas temu skandynawska firma SweDan produkująca rozmaite stalowe drobiazgi, otworzyła oddział w egzotycznym kraju – w Polsce, we Wrocławiu. Zatrudniono dwóch pracowników, przeszkolono ich w Szwecji i rozpoczęto regularną sprzedaż… Prezesem Zarządu został Duńczyk. Wystarczająco często tu bywający, by na bieżąco kierować zupełnie nieskomplikowaną pracą. Obsługę księgową powierzono zewnętrznej firmie. Dodatkowo, do wykonywania zleceń specjalnych znaleziono jednoosobową firmę doradczą, czyli… mnie. Miałem doradzać w sprawach prawnych, handlowych, księgowych i kulturowych. Ale takiej przygody się nie spodziewałem… Żeby we własnym kraju…


Rypnęło na początku maja 2006. Rumuńskie zamówienie na miliony drobiazgów produkowanych przez SweDan było zaskoczeniem dla każdego. Dla Szwedów – bo okazało się, że istnieje na świecie klient większy od wszystkich szwedzkich razem wziętych, pochodzi gdzieś z południa kontynentu, ma walizkę pieniędzy i najprawdopodobniej dwie głowy. Albo może pasa niedźwiedzie… W każdym razie najlepiej obsłużyć go z Polski…

Dla Polaków szok polegał na tym, że na początku nie chcieli uwierzyć w ilość zer na zamówieniu. To było dokładnie tyle ile leżało w magazynie…

Nawet sami Rumuni nie rozumieli skąd taka sensacja wokół nich. Może w Polsce takie zwyczaje? Ale warunki były twarde: za tydzień czasu do Wrocławia przyjeżdża ciężarówka i wszystko musi już czekać. Zapakowane i gotowe do załadunku.

Problem polegał na tym, że zapakowanie takiej ilości drobiazgów, leżących w magazynie luzem, do kartonowych pudełeczek po 200 sztuk w każdym to nie lada wyzwanie. Dwóch pracowników mogłoby to zrobić w 10 dni. Wprawdzie nie mogliby sobie wtedy pozwolić na tracenie czasu na takie choćby spanie to jednak jedna 6-minutowa przerwa dziennie na jedzenie i picie mogłaby się już odbyć…


DZIEŃ 1


Zlecenie ze Szwecji dostałem e-mailem. Dla pewności zadzwoniono do mnie z prośbą, żeby je natychmiast przeczytać. Była piąta rano 9 maja 2006. Według polecenia duńskiego prezesa zarządu SweDan’u miałem udać się do Urzędu Pracy i zatrudnić w jego imieniu jeszcze 2 osoby. Koniecznie legalnie i zgodnie z prawem. Skandynawowie, którzy bywali już w Polsce, zawsze mi to dodatkowo zaznaczali. Nie wierzą, czy co? W każdym razie prawo mówi jasno (http://www.pup-wroclaw.pl/HTML/pracodawcy/pracodawcy.html#obowiazki), że mam obowiązek zgłaszać wolne etaty w PUP. I to pod karą grzywny! No to poszedłem…

Zgodnie z informacją na stronie Powiatowego Urzędu Pracy we Wrocławiu (http://www.pup-wroclaw.pl/HTML/pracodawcy/pos_pracy.html) „ZGŁOSZENIE OFERT PRACY punkt 1” wdrapałem się na 4-te piętro urzędu. Już od parteru przeciskałem się przez tłum bezrobotnych. Słychać było głośne narzekania. Rozmowy jak zwykle o pieniądzach, złych szefach, minionych dobrych czasach i tym garnku, co to do niego trzeba codziennie coś wkładać… Przygnębiający widok. W swojej informacji „SEGMENTACJA BEZROBOTNYCH” (http://www.pup-wroclaw.pl/HTML/pracodawcy/pos_pracy.html#segmentacja) Powiatowy Urząd Pracy naukowo opisuje postawy, które obserwuję tu, na korytarzu. Atmosfera stagnacji i beznadziei. „Może dziś pomogę któremuś z nich?”

Na czwartym piętrze nie ma nikogo. Cisza. Pokój 501-„Zgłaszanie Ofert Pracy” wydaje się rzadko odwiedzany.

Pukam i wchodzę.

Wewnątrz skromnie. Trzy biurka, stolik, kilka krzeseł, jedna przemysłowa kserokopiarka w kącie, druga na oknie. Za biurkami trzy urzędniczki. Lekko znudzone, jakby smutne. Wcale mnie to nie dziwi - tłumów tu nie mają, nikt ich nie odwiedza… „Może im trochę frajdy dziś sprawię? Dodam poczucia sensu w tej nudnej pracy? Przybliżę do realizowanej misji?”

- Dzień dobry – dziarsko i odważnie przerywam panującą ciszę – Szukam dwóch pracowników, która z pań może mi pomóc?

W odpowiedzi jedna z nich wydostaje spod biurka kilka formularzy.

- Pan u nas pierwszy raz? To pan to wypełni. I musi pan mieć dokumenty firmy. Ma pan?

Przytakuję i zabieram się do wypełniania tabelek. Trudne. Nawet nie spodziewałem się, że żeby zatrudnić nowego pracownika trzeba tyle wiedzieć… Karta Pracodawcy jest trudna, ale już „Zgłoszenie Wolnego Miejsca” (http://www.pup-wroclaw.pl/PDF/zgloszenie_wolnego_miejsca.pdf) jest ponad moje siły. No bo niby jaki jest podstawowy numer EKD SweDanu? I do czego to potrzebne? Czy ktokolwiek zna numer postawowego EKD fimy w której pracuje? A czy ktoś wie co w ogóle znaczy ten skrót?

Do tego, żeby zatrudnić magazyniera-pakowacza musze podać ile osób moja firma już w tej chwili zatrudnia. „Acha” – myślę –„fachowcy! Jak napiszę, że dużo, to zrekrutują towarzyskiego, co umie kawały opowiadać - a jak mało - to może jakiegoś odludka…?”

Teraz czeka mnie jeszcze rubryka II.9 czyli kod zawodu. Jaki do licha kod może mieć pakowacz? Pani nie wie. Ja też nie. Trzeba będzie w ustawie poszukać…

W „II.15 Rodzaj zatrudnienia” zaznaczam „5)inne”. Ustalę to sobie z przyszłym pracownikiem. Będzie najlepiej wiedział, jaka forma zatrudnienia jemu najbardziej odpowiada. Mnie jest wszystko jedno. Zależy mi na czasie.

I znów się okazuje, że jestem niedouczony i w gorącej wodzie kąpany. Pani zza biurka oświadcza, że z pięciu opcji mogę sobie wybierać wyłącznie pierwsze cztery.

Rubryka „II.12 Ilość kandydatów” to już sama łatwizna. Wpisuję „5”. Pani poprawia mi na „15”, bo tak ma być. I już można iść dalej…

W „II.17” czuję się pewniej. Chciałbym zaoferować ok. 1000zł „na rękę”. No to wpisuję „1000 netto”. I co? I bum! Nie wolno mi tak podawać. Tylko brutto wchodzi w grę. Takie reguły. Pani jest nieugięta. Przy czym ani ja ani ona nie umiemy tego policzyć. A jak już się dowiem i wpiszę, to żaden bezrobotny tego w drugą stronę nie policzy… No chyba, że księgowy albo kadrowiec, i to taki co wie, że ostatnio składka ZUS na ubezpieczenie wypadkowe zmieniła się z 1,93% na 1,80. Wizja mojego pakowacza zaczęła się niebezpiecznie oddalać…

Szybko zaatakowałem tabelkę „II.20 Wymagania”. No bo jakie mogę mieć wymagania w stosunku o pakowacza?… Ma mieć dwie sprawne ręce… i tyle. Nogi nie są mi potrzebne. Doktorat też nie. Zastanówmy się jak to przelać na formularz.

Rubryka pierwsza - „Wykształcenie”. Wpisałem bezpiecznie „bez wymagań”. Sprytne nie? Każdy kto chce, to może. „Szansa dla tych wszystkich z dołu” – pomyślałem i w pozostałych polach wpisałem to samo.

Pani ekspert zza biurka pokręciła tylko litościwie głową i zakomunikowała: „Pan musi mieć jakieś wymagania. A szczególnie do wykształcenia. Nie mogę tego panu tak przyjąć!”.

A tak dobrze mi szło! Jakiś niedouczony chyba jestem… Po dodatkowych konsultacjach okazało się, że jak chcę „byle kogo” to mam wyraźnie napisać: „wykształcenie podstawowe lub zawodowe lub średnie lub wyższe”.

Koniec! Teraz z górki. Zgodnie z instrukcją „ROZPOZNAWANIE, PRZEWIDYWANIE I ZASPOKAJANIE POTRZEB KLIENTÓW URZĘDU PRACY - ZGŁOSZENIE OFERT PRACY punkt 1” oddaję formularze oraz przedkładam „dokument potwierdzający prowadzoną działalność/firmę (zaświadczenie o dokonaniu wpisu do ewidencji działalności gospodarczej lub odpis z KRS), REGON, a w przypadku innego miejsca świadczenia pracy niż widniejące w zaświadczeniu lub KRS - umowę najmu wskazanego lokalu.” Dodatkowo także stosowne pełnomocnictwo.

I znowu klops. Pani ekspert zza biurka kręci nosem. Nie można przedłożyć KRSu i REGONu tylko w oryginale. Muszą być oryginały i kserokopie do zostawienia dla Pani.

„Na litość, po co???” – pytam, ale grzecznie dodaję patrząc na dwie buczące kserokopiarki – „to proszę sobie odbić, nie mam nic przeciw…”

I tu następne bum. Pani urzędnik wstała, popatrzyła się na mnie wzrokiem, od jakiego stłukło by się lustro, gdyby tam wisiało, i oświadczyła głośno i powoli: „Proszę pana! Nie mogę panu zrobić ksero. Bo my nie robimy ksera przedsiębiorcom. Zwłaszcza przedsiębiorcom. Bo każda porządna firma powinna mieć ksero u siebie! Proszę to zabrać i zrobić sobie ksero. Wtedy porozmawiamy.”

Zdębiałem. „Ja tam przyszedłem w poszukiwaniu pracownika… Pracę chciałem dać… Bezrobotni na dole… Tylko kilka stron…”

Na wychodne dostałem informację, że najprawdopodobniej ksero jest w Poltegorze…

I poszedłem… Przecisnąłem się przez tłum na niższych piętrach, przeszedłem przez ulicę na czerwonym świetle… Szok. Nawet nie zauważyłem, że zaczęło padać.

W Poltegorze ksero nie było. Ale ja już wiedziałem, gdzie je zrobię. W samochodzie otworzyłem laptopa, wszedłem na google i znalazłem odpowiedni numer telefonu.

- Gazeta? Mogę z redaktorem dyżurnym?.... Mam propozycję. Jeśli zrobicie mi 6 stron ksero, to opowiem wam niesamowitą historię… Chodzi o nasz Powiatowy Urząd Pracy…

- Niech pan przyjeżdża! Zrobimy to ksero.

DZIEŃ 2

Do pokoju 501 szedłem już zupełnie bez entuzjazmu. Swój szok rozładowałem w redakcji gazety, która pewnie wkrótce moją historie opublikuje. Ale ja musiałem dostarczyć zleceniodawcy pracownika. Albo dwóch.

- No i co? Nie znalazł pan wczoraj ksero? – zapytała znajoma urzędniczka

- Znalazłem. I to jakie! Ale dopiero dzisiaj miałem czas wrócić…

I położyłem komplet dokumentów przed opłacanym przez państwo fachowcem od sprawnego zatrudniania ludzi i zwalczania plagi bezrobocia.

- Tu pan musi jeszcze uzupełnić! Nie podał pan nazwy swojego stanowiska! – zaskrzypiała urzędniczka pokazując rubrykę „I.2. Nazwisko i stanowisko osoby rejestrującej pracodawcę”.

- Nie wpisałem, bo nie mam. Nie jestem Pracownikiem SweDan’u!

- No to nie może pan złożyć tej oferty. Musi pan wpisać jakieś stanowisko. To jest wymagane.

- Ale co ja mam wpisywać? Ja tam nie pracuję!

- To jak pan może zatrudniać?

- Leży przed panią pisemne, ważne upoważnienie dla mnie wydane w tej sprawie przez Prezesa Zarządu tej spółki.

- No to pan jest kadrowcem? – dociekała urzędniczka

- Nie, jestem osobna firma…

Nie wiem jak długo trwał by ten dialog gdyby nie druga urzędniczka nie zaproponowała kompromisu: - Wpiszcie tam „osoba upoważniona”.

I na takim stanowisku się skończyło.

Na koniec wizyty dowiedziałem się, że z dużym prawdopodobieństwem już następnego dnia moja oferta zawiśnie w gablocie na parterze… Oferta o treści „wykształcenie podstawowe lub zawodowe lub średnie lub wyższe – staż pracy, umiejętności, inne – brak wymagań – płaca do uzgodnienia – od zaraz” potrzebuje 24 godziny aby zejść z czwartego piętra na parter. Jako inwalidka powinna dostawać rentę i jeździć windą… Mrożek się zrobił…

Ale co by był ze mnie za doradca, gdybym nie miał planu „b”?

Już pierwszego dnia po otrzymaniu zlecenia powiesiłem na przystanku autobusowym obok firmy karteczkę z napisem „praca od zaraz” i numerem telefonu. Dziś mam już 21 chętnych czekających na krótką rozmowę kwalifikacyjną. Tylko jeden z nich przyznał się, że korzystał z usług PUP jako bezrobotny. Bezskutecznie. Może źle wypełnił formularz?

Tomasz A.

Konsultant

Wrocław 10 maja 2006